Loyang – komu warzywa, komu? (recenzja)

Udostępnij
CZAS CZYTANIA: 7 min

Loyang, a właściwie Luoyang, to historycznie jedno z najstarszych chińskich miast. Na początku naszej ery było stolicą dynastii Han. Dzięki strategiczno-ekonomicznej grze Uwe Rosenberga  z nazwą wspomnianego miasta w tytule, przenosimy się o 2 tys. lat wstecz, by przyczynić się do rozwoju tej jednej z czterech głównych metropolii starożytnych Chin. W jaki sposób? Przede wszystkim handlując zebranymi z pól plonami i zadowalając w ten sposób rozmaitych klientów, mniej lub bardziej wymagających. Korzystać będziemy przy tym ze wsparcia różnych pomocników.

Loyang recenzja

Gra „Loyang” przeznaczona jest dla 1 do 4 graczy. Jest częścią tzw. „trylogii żywieniowej” Uwe Rosenberga, którą tworzy wraz z „Agricolą” i „Le Havre”. Jest to też najbardziej przystępna gra planszowa z całej tej trójki, zwłaszcza jeśli chodzi o złożoność zasad gry, ale też najbardziej losowa (co ma swoje zalety).

Polska edycja „At the gates of Loyang” ukazała się dzięki toruńskiemu wydawnictwu Fullcap Games, które zdecydowało się na zorganizowanie na rzecz „Loyanga” akcji crowdfundingowej w serwisie wspieram.to. Pomysł okazał się trafiony. Gra zebrała 142 proc. zakładanego celu, a polskie wydanie można było nabyć już za 139 zł (z dostawą). To wciąż może jednak wydawać się sporo, jak na liczbę komponentów, które znajdziemy w pudełku z grą – zwłaszcza, jeśli porównamy zawartość z jej „siostrzyczką Agricolą”. Tu od razu nasuwa się jedno spostrzeżenie – wszystko dałoby się spokojnie zapakować do pudełka wielkości „Najeźdźców z północy”, a gdyby rozwiązać problem z planszetkami graczy (np. tak, jak to zrobiono w dodatkowych frakcjach do „Osadników: Narodziny Imperium”), to wszystkie elementy zmieściłyby się może nawet do pudełka wielkości „Patchworka” czy „7 cudów: pojedynku”. Tymczasem „Loyang” to duże pudło, które dobrze prezentuje się na półce, ale już tak „mobilne” nie jest.

A co otrzymujemy w zestawie?

Po pierwsze – bardzo dobrze napisaną instrukcję. Właściwie to dwie instrukcje. Jedna to 4-stronicowy tekst wprowadzający, wyjaśniający zgrabnie ogólne zasady rozgrywki. Druga to bardziej obszerny tekst szczegółowo objaśniający zasady. We wprowadzeniu znajdziemy komentarze i wskazówki autora „Loyanga” – Uwego Rosenberga i twórcy instrukcji – Ralpha Bruhna, co dodatkowo pomaga zrozumieć mechanizmy, które zostały zastosowane w grze.

Oprócz instrukcji w zestawie są wspomniane już planszetki graczy (po jednej dla każdego) – charakterystyczne, w kształcie litery „T”. Są także karty, kartonowe monety oraz całe mnóstwo znaczników, w tym drewnianych i kolorowych znaczników warzyw, które są jednym z głównych elementów całej rozgrywki. Nie ma tu kolorowych sześcianów, ale właśnie cudowne drewienka imitujące zboże, dynię, rzepę, kapustę, fasolę i por. Manipulowanie tymi znacznikami podczas rozgrywki, sprawiało nam olbrzymią frajdę.

W grze występuje kilka rodzajów kart – karty pól (pozwalające na pomnażanie surowców), karty klientów (stałych i okazjonalnych, którym trzeba dostarczyć wymagane warzywa), karty straganów (umożliwiające wymianę warzyw) oraz karty pomocników. To właśnie karty są największym motorem regrywalności „Loyanga”, a do tego wprowadzają element interakcji do rozgrywki.

Jak tu się handluje?

Zasady gry nie są trudne, choć podczas kilku pierwszych rozgrywek przydatna może być karta ze skrótowym opisem poszczególnych faz gry. Tych w „Loyangu” mamy właściwie trzy. Najpierw obsiewamy pole startowe jednym z dostępnych warzyw (każde pole, oprócz liczby miejsc na warzywa, ma ściśle określone rodzaje warzyw, jakie możemy na nim zasadzić). Na początku każdej rundy zbieramy plony z posiadanych pól na wózek i dokładamy nowe pole z własnego stosu pól. Następnie w „Fazie Kart” każdy z graczy, zgodnie ze specyficznym mechanizmem selekcji, wykorzystującym stół jako tzw. „dziedziniec”, wybiera dwie karty, które zagra w danej rundzie (jedną z „dziedzińca” i jedną z ręki). Gracz, który ostatni wybrał swoje dwie zagrywane karty zostaje pierwszym graczem w następnej, chyba najważniejszej fazie – „Fazie Akcji”. Dostępnych akcji całkiem sporo i trzeba je dobrze zrozumieć, by później móc sprawnie z nich korzystać. Możemy m.in. kupować, sprzedawać i wymieniać warzywa, a także obsadzać warzywami pola, korzystać z pomocników, dostarczać warzywa klientom, kupować dodatkowe karty.  Po wykonaniu różnych akcji należy na sam koniec zachować w składziku dozwoloną liczbę warzyw (początkowo jedno lub cztery, jeśli mamy rozbudowany składzik) oraz, po dokonaniu stosownych opłat, przesunąć znacznik punktacji na swoim torze o odpowiednią liczbę pól. Zastosowano tu bardzo ciekawą zależność. Pierwszy ruch na torze kosztuje zawsze 1 kasz, a za każde następne przesunięcie pionka w danej turze trzeba zapłacić już zgodnie z numerem na nim widniejącym. Oznacza to, że warto w początkowych rundach przemieszczać swój znacznik jak najczęściej (oczywiście w miarę możliwości finansowych), bo z każdą kolejną rundą dodatkowe przesunięcie znacznika będzie coraz bardziej kosztowne.  Gra toczy się 9 rund, które odmierzają warzywa „znikające” co rundę z pola startowego każdego z graczy.

Początkowo, opisane w instrukcji akcje mogą wydawać się skomplikowane, ale po pewnym czasie będziemy wykonywać je już niemal intuicyjnie. Najtrudniejsze do zrozumienia są karty pomocników, zwłaszcza że są one dość różnorodne. Na szczęście w instrukcji zawarto obszerne wyjaśnienia dotyczące działania poszczególnych kart.

Dostępne są też pożyczki na wypadek braku gotówki, ale z tymi należy mocno uważać. Choć w grze nie skorzystamy zwykle z więcej niż jednej, to najlepiej tego w ogóle nie robić, bo na koniec gry tracimy 1 punkt zwycięstwa za każdą wziętą pożyczkę, a to właśnie zdobycie jak największej liczby punktów zwycięstwa jest głównym celem graczy. Punkty zaznaczamy na swoich planszetkach z wykorzystaniem ślicznych, drewnianych znaczników. Żeby dobrze punktować w „Loyang” potrzeba nieco wprawy, poznania jak działa gra, a więc przynajmniej kilku rozgrywek. W grze poradzą sobie nawet mniej doświadczeni gracze, ale mogą mieć nieco mniejsze szanse, jeśli grają z osobą, która już lepiej zna mechanizmy rządzące rozgrywką. Podczas naszych rozgrywek różnice punktowe między graczami były zwykle bardzo niewielkie.

 

Handel w pojedynkę

W „Loyang” można zagrać też solo. To doskonały sposób aby poznać karty pomocników i mechanizmy rządzące grą. W rozgrywce jednoosobowej nieco inaczej przebiega przygotowanie do rozgrywki, jak i sama „Faza Kart”. Najpierw, zgodnie z zasadami gry, uzupełniamy zasoby „wirtualnego” gracza o odpowiednią liczbę straganów  oraz stałych i okazjonalnych klientów. Umożliwi to korzystanie pomocników, którzy wymagają interakcji z przeciwnikiem. W „Fazie Kart” trybu solo gracz zamiast wymiany kart za pośrednictwem „dziedzińca”, korzysta się z odkrytych kart akcji, wyłożonych w formie „tabelki” o 4 wierszach i 3 kolumnach. To z tych tych 12 kart gracz może zakupić maksymalnie dwie wybrane karty, które następnie zagra. Karty w pierwszym rzędzie od góry kosztują 0 kasz, w drugim kosztują 1 kasz, a w trzecim i czwartym każda karta to koszt 2 kasz. W każdej rundzie karty z drugiego rzędu (warte 1 kasz) są usuwane, a pozostałe karty przesuwane ku górze tabeli (w kierunku bezpłatnego rzędu). W ten sposób wiemy, co można będzie nabywać w kolejnych rundach taniej. Można też specjalnie kupować takie karty, aby w kolejnej rundzie, pożądana przez nas karta znalazła się jeszcze wyżej, a tym samym była tańsza (a może nawet bezpłatna). Oczywiście, puste miejsca – po przesunięciu kart ku górze – uzupełnia się nowymi kartami akcji z talii.

W trybie solo możemy zapisywać swoje wyniki osiągane na ścieżce pomyślności i bić własne rekordy. Podobno doświadczeni gracze są w stanie osiągać wynik około 17 punktów, wyśmienici 18, a mistrzowie handlu w „Loyang” dochodzą nawet do 19 punktów. Tako rzecze instrukcja.

Warto pohandlować?

Dla osób lubiących gry ekonomiczne oraz strategiczne z nutką losowości „Loyang” jest z pewnością wart polecenia. Co ważne, gra bardzo dobrze się skaluje. Sprawdzi się zarówno na dwie, jak i cztery osoby. Wariant solo również jest całkiem sympatyczny. Jest tylko jeden mały minus. Im więcej graczy, tym większy czas oczekiwania na ruch w fazie akcji, ponieważ gracze wykonują wszystkie dostępne akcje od razu, a nie po jednej na zmianę. Może to dokuczać zwłaszcza w pełnym, 4-osobowym składzie, w którym dodatkowo niektórzy gracze będą długo zastanawiali się nad swoimi ruchami. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby planować swoje akcje już podczas ruchu innych graczy. Ze względu na karty pomocników, z których część wprowadza interakcję, nie zawsze jest to możliwe, ponieważ sytuacja może ulec zmianie zanim zdążymy wykonać zaplanowaną wcześniej akcję takiego pomocnika. Jeśli już jesteśmy przy interakcji – „Loyang” to gra, w której interakcja jest, ale też nie jakaś dominująca. Oprócz niektórych pomocników, momentem, w którym gracze mogą sobie wejść w drogę jest „Faza Kart”, gdzie „wymieniają” się kartami, jakie mają na ręku, ale za pośrednictwem „stołu”, zwanego w grze „dziedzińcem”. I to właściwie tyle. Reszta to już decyzje graczy – co kupić, co sprzedać, co wymienić na straganie, co obsiać na polu itd.

Słowo należy się też wydaniu gry. Wszystko jest ładne i kolorowe, z cudownymi, drewnianymi znacznikami warzyw włącznie. Plansza jest dwustronna – z jednej strony zielona, a z drugiej czerwona. My gramy zawsze na zielonej, bardziej wkomponowującej się w klimat uprawiania pól, ale to już kwestia gustu. Pozostając przy jakości wydania – karty są dość cienkie, a ich format niestety dość nietypowy. Nie pasują do nich ani koszulki CCG, ani Standard American, ani Standard European. Te, które mogą się sprawdzić to np. Mayday Yucatan Narrow o wymiarach (54 x 80 mm). W pudełku z grą, jak za tę cenę znajdziemy też niestety sporo powietrza, o czym już zresztą wspominaliśmy. Mniejsze pudełko sprawiłoby, że łatwiej byłoby zabrać „Loyang” ze sobą do torby czy plecaka.

Na szczęście te niedociągnięcia rekompensuje zastosowana mechanika i sama rozgrywka. W końcu postać Uwe Rosenberga zobowiązuje. Handel, dostarczanie warzyw klientom, wymiana warzyw na straganie, ogólnie całe to manipulowanie drewnianymi warzywkami daje mnóstwo frajdy, zwłaszcza że osiągnięcie dobrego wyniku nie zależy tu w dużej mierze od losu, ale od tego, jakie decyzje będziemy podejmowali podczas rozgrywki, by jak najlepiej wykorzystać zastaną w grze sytuację. Losowość pojawia się zwłaszcza „Fazie Kart”, ale zbytnio nie przeszkadza. Można nad nią częściowo zapanować podejmując trafne decyzje podczas rozgrywki.

Zalety i wady gry „Loyang”:

(+) skalowalność
(+) regrywalność dzięki losowym kartom akcji
(+) ciekawy wariant solo
(+) niezbyt skomplikowane zasady, dające sporo możliwości kombinowania
(-/+) interakcja, ale niewielka
(-) mimo wszystko losowość kart akcji
(-) duuużo powietrza w pudełku
(-) stosunek ceny do liczby komponentów w pudełku

Nasza ocena gry:

Jeśli warcaby można uznać za pełnoprawną grę planszową, to właśnie one były pierwszą „grą bez prądu”, którą poznałem, polubiłem i do dziś nie odmówię partyjki. W dzieciństwie zagrywałem się także w planszówki i karcianki, które były dodawane do „Kaczora Donalda”. Do dziś mam klika w swojej kolekcji. Jako statystyczny polak uwielbiam rosół, schabowe i gry z mechaniką deckbuildingu. Zawodowo copyrighter, ale w zupełnie innej branży, a prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Bez końca mogę oglądać sport w TV, a szczególnie piłkę nożną, siatkówkę, MMA i snookera.

Zobacz również...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *